poniedziałek, 14 kwietnia 2014

wtorek, 3 grudnia 2013

Chapter 4

Do czytania włącz : Linkin Park - Lost In The Echo

You were that foundation
Never gonna be another one, no
I followed, so taken
So conditioned I could never let go
Then sorrow, then sickness
Then the shock when you flip it on me
So hollow, so vicious
So afraid I couldn't let myself see
That I could never be held
Back or up, no, I hold myself
Check the rep, yep you know mine well
Forget the rest, let them know my hell
There and back, yet my soul ain't sell
Keep respect up, the best they fell
Let the the rest be the tale they tell
That I was there


         Granica między rzeczywistością a snem jest cienka, można ją przekroczyć w każdej chwili. Cokolwiek się śni nie jest i nigdy nie będzie przypadkowe. To kryje się we wnętrzu człowieka. Myśli, wspomnienia, marzenia, wszystko można zobaczyć usłyszeć, a co najważniejsze zrozumieć.   
         Ludzie nie doceniają co mają pędzą jak opętani nie rozglądając się. Zapominają o tym co mieli, że byli dla innych ważni, że znaczyli dla innych osób więcej niż cokolwiek. Byli oparciem. Drugiego już nie będzie, łatwo jest się przywiązać, ale odejść z głową podniesioną do góry jest nierealne. 
         Szczęście, radość, wszystko co miłe zanika, przestaje się liczyć. Zabierają z sobą chęci i wiarę. Nadchodzi smutek, ból, ciemność, strach.Mała dziewczynka pośród lasu, którą dzikie zwierzęta próbują zwieść z drogi. Uda im się, jesteśmy sami, sami jak palec. Myśli uciekają, pustka.., już nie da się troszczyć, a zwłaszcza o mnie.  
         Byłam sama w pustym pokoju, okna zasłonięte by słońce nie mogły dostać się do pomieszczenia. Pościel zwinięta na łóżku, zwiędłe kwiaty w wazonie i malutki piesek leżący na stercie ubrań. Cztery dni siedzę w pokoju i nie wychodzę do świata. Andy zapomniał o mnie, Ella jakoś się stara co średnio jej wychodzi. Czy wszystko jest aż takie żałosne. Depresja, jestem świadoma swojego stanu psychicznego. To jest piekło, gorsze niż w szpitalu psychiatrycznym, jestem zdana tylko na siebie. Co chwila do mojego brata wpadają znajomi, jestem zdruzgotana. Płaczę dniami i nocami, chcąc żyć normalnie. Tylko jest jeden problem. Ja. Przeszkadzam im świętować, pić. 
        Wstałam powoli z łóżka, postanowiłam "odżyć". Otworzyłam drzwi do łazienki, ustałam przed lustrem i to co zobaczyłam mnie przestraszyło. Nawet jak byłam "w białym pokoju" tak nie wyglądałam.  Uklepałam włosy ręką, zdjęłam z siebie ubrania i przyjrzałam się - siniaki i rany po igłach. Miałam to gdzieś. Weszłam pod prysznic odkręciłam ciepłą wodę. Oparłam się o zimne kafelki. Ogarnęła mnie euforia, ciepła woda, czyste ręczniki, pachnące mydła, zele a nawet szamponu. Od dawna tego nie czułam, dziwne  -stan w którym się znalazłam. Cieszyłam się nawet z tego że mam brzydkie, tłuste włosy w strąkach. 
        Wzięłam myjkę do ręki, nalałam na nią troszeczkę żelu do kąpieli. Cudowne uczucie. Zmywanie z siebie wszystkich ostatnich doznań, po części czułam jak mój umysł się oczyszcza, ale jednak wspomnienia i obrazy nadal pozostawały. Cieszyłam się jak dziecko. Nigdy tak się nie zachowywałam, na prawdę.
Po kąpieli wytarłam się i ubrałam niebieski szlafrok, pachniał nowością. Ella pewnie mi go kupiła. 
        Wychodząc z łazienki zerknęłam przelotnie w lustro. To nadal byłam ja, siniaki, blizny, ślady życia widniały na mnie. Ale jedna... wierzyłam że jestem inna, przynajmniej chciałam w to uwierzyć. Wiara czyni cuda, trzeba wierzyć. Lecz przychodzą chwile kiedy to już nie ma znaczenia. Tak jak teraz. 
        Siedząc w domu nie mogę być normalną, ale nawet nie będę próbować. Ja tu nie pasuję. Kiedyś, w dzieciństwie byłam jak zaczarowana, Andy był wszystkim, nie potrafiłam tego odpuścić. Jednak... można Czasy się zmieniły. Jestem jedną z wielu które doznały odrazy, obrzydzenia, smutku, zawiści! Nie mogę powiedzieć, że nie interesuje mnie zdanie innych osób, tych lepszych. Tak nie jest. Ale Ella postawiła mi jeden cel. Być. Żyć. Pokazać jakie piekło przeżyłam. Pokazać, że mimo wszystko potrafię.... Pytanie... Co ja potrafię? Nie odnalazłam jeszcze punktu który rozświetlił by "Salę Samobójców" jednak jestem gotowa teraz.
        Jestem nadzorowana, w domu są poukrywane kamery, brat z dziewczyną w pracy "niby". Mam dzisiaj wyjść na dwór, poczuć promienie słoneczne. 
        Ubrałam leginsy, czarne i biały sweter. Andrew musiał się o mnie martwić jedyne co mam czarne to spodnie i bielizna. Nie wierzę. Oni chcę chyba wywołać we mnie depresję. Nie zamierzałam odsłaniać  pokoju. Ubrana zeszłam na dół na ścianach wisiały zdjęcia, oraz co mnie zdziwiło... puste ramy. Nie wiem czemu były czyste powinny być zapełnione zdjęciami. Nie oglądałam domu, miałam to kompletnie gdzieś. Po prostu wyszłam. Ustałam na schodkach przed domem. Słońce mnie paliło. Ale obiecałam dam sobie 10 minut. Zdążę spalić 2 papierosy. 
        Wiem gdzie Ella ukrywała fajki przed moim bratem, ona nie znosi palenia, a on twierdzi że tylko idzie wynieść śmieci. Pewnego razu znalazła je i schowała pod doniczką. Wyjęłam jeden i odpaliłam, usiadłam opierając się o poręcz plecami. Od sąsiadów na przeciwko słychać było krzyki zabawy. Widziałam różne postacie ganiające za piłką i dziewczyny gadające o czymś. Nie będę taka, to nie mój świat jestem inna, i jestem tego świadoma. 
         Często bywałam zamyślona zapominając o świecie który mnie otaczał, mój piesek siedział obok mnie i szczekał. Mimo iż nie chciałam musiałam sprawdzić co się dzieje. Ktoś szedł w moją stronę. Wystraszyłam się. Mimo iż owy osobnik wyglądał znajomo, nie wiedziałam kim był. Podszedł i zabrał z moich rąk papierosa. Patrzyłam na swoje kolana, on się przysiadł. 
- Hej, pamiętasz mnie? - zapytał głos znajomy. Ale nie pamiętałam go, głaskał mojego pieska. - Jestem Daren. Wolontariusz ze szpitala. Mama kazała ci powiedzieć byś tyle nie paliła. Wiem ze to jeden, ona obserwuje cie. Ma oko jak FBI. 
- Może już pójdziesz? - odezwałam się nie śmiało. Wiedziałam ze przez niego wpakuję się w jakieś kłopoty, a on razem ze mną. Jestem pewna że nie jest mi dane żyć normalnie. W mojej rodzinie nikt nie jest normalny. 
- A ty będziesz się nad sobą użalać? - chamski ton jego głosu był dołujący.
- Wiesz czemu tu jestem? - zapytałam ostrzej. Zdziwiło mnie to co potrafiłam stałam się wybuchowa. Czy takie są normalne nastolatki? - Przeszłam wiele, ale nie zaprzedałam swojej duszy nikomu. Pozwolę aby reszta była opowieścią. Nie będę się mieszać. 
- Skąd ty jesteś? - zapytał, ale odpowiedziała mu cisza, nie chcę rozmawiać. Tak będzie lepiej. - Sąsiedzi o tobie gadają, siostra Ciebie obgaduje. Chcę ci powiedzieć jedno ale musisz się w to wsłuchać - złapał mnie za rękę. - Teraz chcesz być Tam. Będąc Tam będziesz chciała być Tu. Stamtąd nie ma drogi powrotnej chyba już o tym wiesz prawda? - zaniemówiłam.
- Gadasz jak Andy - tylko tyle potrafiłam powiedzieć, nie miałam na nic ochoty. Chciałam wstać ale on nie chciał mnie puścić. Szarpnęłam się. Ciut za mocno, rozcięłam sobie rękę (delikatnie) o jego bransoletkę. Puścił mnie. - Nie wyglądasz na głupiego, wiec trzymaj się z daleka ode mnie. Wyświadczysz każdemu przysługę. Ty dobrze znasz moją reputację. Wesz, że każde słowo ginie w echu, nikt go nie odczyta nie zostanie na długo zapamiętane. Nie zmienisz tego. Wiem, kłamiesz to po tobie widać, ukrywasz sporo, ale nie jestem blondynką. Takie kity wciskaj matce, siostrze kumplom sąsiadom i innym ale nie mi. Wiem więcej niż jesteś  w stanie to pojąć.Nie można mnie rozpracować, nie można sklonować. Zapamiętaj, mogę być wszędzie. Ale nie mam sił, byłam na dnie, nadal jestem ale trzeba się podnieść. Zataczam koło. Ty tez je zataczasz. Pomyśl o tym jeśli mnie rozumiesz.
        Spojrzałam ostatni raz na chłopaka i zawołałam swojego szczeniaczka, weszłam do domu nie chciałam być teraz oglądaną. Zachowałam się jak idiotka, ale my nie jesteśmy normalną rodziną. Jak każdy mamy tajemnice, których ja nie poznałam ale odkrywam staram się. Dziś dużo się dowiedziałam. Miotają ma emocje. Mam ochotę płakać, skakać, krzyczeć, śmiać się i walić w drzwi tego chłopaka, on wie dużo więcej o tym w czym ugrzęzłam 100 lat temu, w poprzednim życiu i kręcę się w koło.  
      Zostałam skreślona, ale powróciłam chwilowo. Od jutra znów będzie tak samo. Monotonność. 


         

czwartek, 7 lutego 2013

Chapter 3




I'm dying to catch my breath
Why don't I ever learn?
I've lost all my trust
Though I've surely tried to turn it around

Can you still see the heart of me?
All my agony fades away
When you hold me in your embrace

Czułam, że leżę na niewygodnym łóżku, na zbyt miękkiej poduszce, może to trumna. Tego mi było trzeba, umieram by złapać oddech. Przez moje uszy przelatywało kilka dźwięków, jakiegoś starszego pana i Elli, oraz osób których nie rozpoznam. Słyszałam pikanie maszyn, chciałam otworzyć oczy sprawdzić czy nadal tu żyję, ale nie dawałam rady. Chyba umarłam. To musiała być trumna. Już od dzieciństwa była trupem, teraz moja wola się wypełniła. Zasłużyłam na to, byłam złym dzieckiem, prawie nigdy nie dostałam prezentu, nawet na święta. Bo urodzin nie obchodziłam. Zrobiło mi się szkoda. Chciałam jeszcze kiedyś poczuć te ciepłe promienie na swojej skórze, ale zbyt dużo mi się przytrafiło będąc tu w psychiatryku. Ten obskurny spocony grubas, który był moim przełożonym.. on mnie zgwałcił. Na całym ciele mam siniaki, myślę, że to się już wydało, a przynajmniej chciałam aby tak się stało. Trudno mi się z tym pogodzić. Chciałam powiedzieć coś, ale usta moje były nieruchome, słyszałam sporo. Czy tak właśnie czują się martwi? "Andy! Gdzie jesteś?" powtarzałam w myślach. Ostatni raz wykrzyczałam to mając 7 lat, kiedy spadłam z roweru. Ciągle mając przed oczami ciemność postanowiłam się rozluźnić i zasnąć. "Sen jest dobry" powtarzałam sobie w myślach. "Key, jesteś dobrą, małą i piękną dziewczynką, nie pozwól aby ktoś, lub coś zepsuło ci życie. Jesteś kluczem, kluczem do szczęścia" - usłyszałam to zdanie i miała deja vu, słyszałam je gdzieś, ten głos to musiał być mój ojciec. Mam nadzieję, że to on. Właśnie przed oczami pojawiły mi się obrazy, jakby ktoś stał obok mnie, a ja byłam dzieckiem. Czy ja to sobie przypominam? Czy świat się ze mną drażni? Przy nim byłam spokojna, to mój tatuś. Tatuś, którego nie widziałam od bardzo dawna. "Chrzań się chłopie!" krzyknęłam i zaczęłam kaszleć, było mi duszno, coś w moim gardle przeszkadzało mi oddychać, czułam na sobie jakieś kabelki, byłam bezsilna i przestraszona, byłam sobą!
Zasnęłam...
Po chwili poczułam czyjąś dłoń, kobiecą dłoń. Próbowałam otworzyć oczy sprawdzićœ co się dzieje, ale nadal było ciemno, żadnych obrazów i wspomnień. Nic, zero. Ale mogłam poruszać palcami, czułam szczęście. Nie martwiło mnie to co spało się w "białym budynku", przykrości, które mnie spotkały, dziękowałam Bogu, że jeszcze mogę tu być, ale znając mnie to nie potrwa długo. Poczułam się senna, odpływałam. Czułam, że jestem niesiona przez wodę morską, czułam jak unoszę się na falach, aż nagle fala mnie zalała. To musiało się stać, było zbyt pięknie. Zaczęłam kaszleć i jakoś samo oczy mi się otworzyły. Białe światło strasznie mnie oślepiało, nie mogłam ruszyć się, wszystko bolało. Nagle oślepiające światło zgasło i mogłam spokojnie dostrzec sylwetkę człowieka, jakiegoś chłopaka. Przyglądał się mojej karcie. Przyglądałam mu się, on wydawał się znudzony, co miałabym zrobić, każdy by nudził się patrzeniem na dziewczynę wyglądającą jak trup.
- Jak się czujesz? - zapytał wyrywając mnie z zamyślenia.
- Pić. - powiedziałam. Chłopak zerwał się z krzesła podszedł do szafki i pomógł mi napić się wody.
- Jestem Daren. - rzekł i uścisnął moją rękę, oczywiście nadal nie mogłam nią ruszyć. Ja się boję, gdzie jest Ella i Andy? - Ładna jesteś, wiesz? - podniosłam lekko brew, miałam ochotę pojechać go wzrokiem, ale doszłam do wniosku, że lepiej nie, bo i tak już kręci mi się w głowie. - Masz taką latynoską urodę. - z mojej strony nie było żadnej odpowiedzi. - Moja mama jest lekarzem, dostałem szlaban i jestem wolontariuszem w szpitalu. Nie bój się ok.? - kiwnęłam głową.  Spać mi się chciało, on chyba to widział, bo zasunął zasłony w oknie, przez które wpadały promienie słoneczne. - Śpij. - powiedział. No spoko i tak bym spała.

Don't tear me down for all I need
Make my heart a better place
Give me something I can believe
Don't tear me down
You've opened the door now, don't let it close

Nie pamiętam swojego snu, wiem tylko, że się bałam, nadal się boję. Chciałabym aby ktoś uczynił moje serce lepszym miejscem, nadszedł czas na zmiany. Zmiany czasem są dobre, zawsze chciałam aby było dobrze. Obudziłam się w środku nocy, w pokoju nie byłam sama, obok mnie na krześle siedział ktoś. Zakaszlałam kilka razy, on się podniósł sprawdzając co się dzieje. To nie był ten chłopak, tylko mój brat.
- Key - wyszeptał i pogładził mnie po włosach. Tak mi jego brakowało, będę musiała podziękować Elli, gdyby nie ona, nie wiadomo co by się ze mną stało.
- Daj mi coś, w co mogę uwierzyć. - powiedziałam cicho, ale zrozumiał mnie. Siedział i patrzył mi się w oczy nie wiedząc o co mi chodzi. - Chce pieska. - rzekłam.
- W domu czeka na ciebie Patch. - powiedział uśmiechając się. - Rasa beagle. - wyjął telefon i pokazał mi jego zdjęcie.
- Słodki. - powiedziałam i pierwszy raz od bardzo dawna uśmiechnęłam się.
- Wiem siostrzyczko, a teraz śpij mała, jak jutro wyniki badań będą dobre, zabiorę cię do domu. - powiedział.
- Otworzyłeś właśnie drzwi, nie pozwól im się zamknąć. - powiedziałam, myśląc nad sensem tego.
- Będę obok, będzie dobrze. Tego skurwiela aresztowano, nie wyjdzie z więzienia przez najbliższe 6 lat.
- Boję się. - powiedziałam ze łzami w oczach.
- Nie bój się, będzie dobrze. - powiedział i przytulił mnie do siebie.
- Nie odtrącaj mnie.
- Nigdy tego nie zrobię, zawsze będę obok, a czasem jak bym zawiódł lub bym nie mógł wpaść jest jeszcze Ella. - wziął głęboki oddech. - Wiem, że za nią nie przepadasz, ale nie jest taka zła. Jak się dowiedziała co ten facet ci zrobił, trzeba było ją trzymać. bo by chyba zabiła go.
- Mogła to zrobić...
- I tak zgnije w pudle, postaram się o to. - obiecał mi. - A teraz śpij, sen dobrze ci zrobi. - posłuchałam się, zamknęłam oczy.
Znowu czułam jak się unoszę na wodzie, ale to była spokojna woda, tego mi brakowało. Szczęście, czy zaznam prawdziwe je czy będę musiała znowu żyć w strachu? Chcę być silna.



sobota, 13 października 2012

Chapter 2



Crawling in my skin
These wounds, they will not heal
Fear is how I fall
Confusing what is real

There's something inside me that pulls beneath the surface
Consuming, confusing
This lack of self control I fear is never ending
Controlling, I can't seem

Jestem kompletnym wrakiem żyjącego człowieka. Tak każdy do mnie mówi. Ale oni mylą się. Czy kiedykolwiek widzieli wrak człowieka? Nie sądzę, ponieważ ja też nie widziałam. Kiedy ostatnia nadzieja zawodzi, nic nie ma znaczenia, uśmiercanie samego siebie staję się nawykiem. Stała kontrola mnie niszczy, ale czy jestem kontrolowana? Dużo wokół się dzieje, wręcz za dużo. Czas biegnie nieubłaganie, a ja stoję w miejscu. Każdy jest kowalem własnego losu, ale mój młot opadł dawno temu. Nie potrafię zmienić marzeń w siły. Czasem mam ochotę wyrwać się i iść na mostek, który prowadzi do innego świata. Chociaż wiem, że on nie istnieje to warto o tym pomyśleć, przynajmniej wtedy wiem, że na jakąś chwilę jestem dzielna, odważna. Szybko to mija, nie potrafię żyć marzeniami.
Zostałam zamknięta w szpitalu psychiatrycznym w całkiem obcym mi kraju, w Irlandii. Tu mieszka Andy z Ellą. To na ich życzenie zostałam tu zakwaterowana. Czemu oni mi to robią? Nie widzą, że przez to jeszcze bardziej zatracam się w cierpieniu? Staję się bezgłośna, staję się nikim. Raz ktoś powiedział, że chciałby być w mojej skórze. Czołganie się w mojej skórze nie jest mile, czuję się uwięziona, jakbym była w obozie jeńców. A do tego dochodzą rękoczyny. Osoby pracujące tu są straszni. Wyżywają się na tych słabszych, biją, a nawet zagaszają na nich papierosy. Czy tak ma wyglądać uwolnienie od złego? Co się  tu porobiło?  Moje siniaki na rękach oraz nowe blizny po żyletkach i nożach są ukryte i nikt ich nie widzi, ale każda z nich ma swoją historię i nie jest ona krótka.
Od tygodnia nie miałam kontaktu z bratem. Nie odzywa się do mnie. Chciałabym wrócić, wrócić do domu. Mimo że życie tam sprawia wiele cierpień, to życie tu wcale nie jest prostsze. Odebrano mi telefon komórkowy, szczęśliwą bransoletkę i mój naszyjnik z żyletką. Zostałam bez niczego, a w sali jest zimno jak cholera. Siedzę zamknięta na kilka spustów i nie mogę nigdzie wyjść. Mam dość, dość wszystkiego. Ja tak nie chcę!
- Wizyta! – ktoś wydarł się wchodząc do mojego pokoju. Momentalnie wstałam z łóżka ciekawa kto przyszedł. Ową osobą była mojA przyszła bratowa.
- Key. – wyszeptała. Widziałam w jej oczach strach i łzy. I dobrze, że się bała. To przez nią jestem zamknięta w izolatce. – Może pan już sobie iść. – zwróciła się do wielkiego grubasa, który ją wprowadził. On z niechęcią wyszedł.
- Co chcesz? – zapytałam zgryźliwie i opadłam na łóżko. Ona usiadła obok mnie.
- Przyszłam zobaczyć jak się czujesz. – powiedziała cicho nadal ze strachem.
- A gdzie jest Andy? Przyszedł z tobą? – zapytałam rozglądając się dookoła chociaż wiedziałam, że go tu nie ma.
- Nie ma go, jakiś zespół przygotowuje się do koncertu, a on jest odpowiedzialny aby poszło wszystko zgodnie z planem. Wiesz sama jaki jest napalony informatyk. – powiedziała i zaśmiała się, ja siedziałam bez żadnego wyrazu twarzy.
- On nie jest informatykiem. – powiedziałam pewnie.
- No nie jest, ale zna się na tym całym oświetleniu i jaki kabelek gdzie podłączyć aby na telebimach był odpowiedni obraz. – odpowiedziała, ok. ta panna durna jest czy co?
- Aha ok. – powiedziałam.
- Mam coś dla ciebie – powiedziała i wyjęła z torebki mojego ipoda. – Pomyślałam, że przyda ci się. Może będziesz chciała posłuchać muzyki.
- Tak, dzięki. – powiedziałam i wzięłam od niej urządzenie. Szybko schowałam je pod poduszkę. Ale niestety rękaw od mojej białej bluzki podwinął się i ukazał się wielki fioletowo zielony siniak.
- Co to się? – zapytała dziewczyna łapiąc mnie delikatnie za rękę. Nie miałam siły by się wyrwać. Kto wie czy ręki bym sobie nie połamała. – Kto ci to zrobił? – spytała wystraszona bardziej niż była. Nie odpowiedziałam. -  Bardzo boli? – spytała. A z mojej strony nadal brak odpowiedzi. – Wiem co czujesz, moje dzieciństwo też było nie za ciekawe. Tak jak chyba każdego normalnego nastolatka. Ale to nie powód żeby robić sobie krzywdę
- Zamknij się. – syknęłam. – Nie wiesz co mówisz. Jak bez powodu sobie krzywdy nie robię. Jest wewnątrz mnie coś, co mnie zabija, wciąga pod powierzchnią świata. To wszystko, ta samokontrola albo jej brak wprawia w zakłopotanie. Te białe ściany ten chłód, ta przemoc! Ciesz się, że to nie ty jesteś na moim miejscu, bo byś już dawno życie sobie odebrała. – powiedziałam ze złością. A ona najzwyczajniej w świecie popłakała się, a zaraz potem ja. – Zabierz mnie stąd. – wychlipałam. Wtuliłam się w nią, ale to nie znaczy, że ją lubię, bo  nadal jest dla mnie nikim, ale jej ocena poszła w górę, za to że do mnie przyszła.
- Nie martw się, a co aż tak źle? – powiedziała. Odlepiłam się od niej i tempo się w nią wpatrywałam. – Spróbuję cię stąd wypisać. - powiedziała wstając. Wyszła sobie.

Discomfort, endlessly has pulled itself upon me
Distracting, reacting
Against my will I stand beside my own reflection
It's haunting how I can't seem...

To find myself again
My walls are closing in
(Without a sense of confidence
I’m convinced that there’s just too much pressure to take)
I've felt this way before
So insecure

Zostałam sama w białym pokoju. Weszłam do łazienki. Wisiało w niej plastikowe lustro. Spojrzałam w nie i widziała pustkę, stałam naprzeciwko swojego odbicia zatapiając się w żalu. Czułam straszny dyskomfort. Miałam wrażenia, że ściany zbliżają się do siebie, że zaraz zostanę zgnieciona. Lecz nie miałam siły by uciec. Stałam na środku patrząc w swoje przerażające odbicie. Smutną twarz i ciemne w strąkach włosy. Życie ze mnie ulatywało albo raczej ulatuje nadal. Straciłam pewność siebie, straciłam poczucie bezpieczeństwa, straciłam wiarę w to że jeszcze kiedyś będę mogła żyć normalnie. Może właśnie tak powinnam skończyć, zgnieciona przez ściany. One są bliżej, coraz bliżej aż  nagle....
Ciemność.



niedziela, 30 września 2012

Chapter 1

The cycle repeated
as explosions broke in the sky
All that I needed
was the one thing I couldn't find

Jak to jest być osobą, która nie potrafi nic zrobić dobrze? Jak to jest być osobą, która nawet wodę potrafi przypalić? Jak to jest być osobą, która z pomocą psychologów, nie ma chęci do życia? Jak to jest być osobą, która potrafi wszystko spieprzyć? No właśnie, jak to jest być taką osobą? Ja wiem, wiem, że trudno. Mimo iż widzę wokół siebie tysiące ludzi, nie potrafię być taka jak oni. Nie potrafię być wyuzdaną ślicznotką. Ja nawet makijażu sobie zrobić nie umiem. Psycholodzy twierdzą, że aby być normalną trzeba godzić się z rzeczywistością. Co oni chrzanią? Przecież tak się nie da. Myślą, że jebną jakieś swoje święte słowo i będzie wszystko w porządku? Że będzie o jednego samobójcę mniej?
Witam w sali samobójców. Nadal jestem w szpitalu. Jak się dowiedziałam leżę na intensywnej terapii. Nie wiem dlaczego? Pewnie dlatego, że nie dam rady sama podnieść się z łóżka? Nie wiem co tu jest grane!! Czy ktoś mi wyjaśni po kiego grzyba jestem tutaj? Raz udało mi się podsłuchać, że to cud, że jeszcze żyję, że gdyby nie Andy pewnie już dawno była bym w niebie albo raczej w piekle. Straciłam dużo krwi, a szwy na rękach pękają. To oznacza, że świat mnie tutaj nie chce. W szpitalu jest terapia dla samobójców. Muszę na niej siedzieć. Dostałam jakieś leki, po których mój świat ma nabrać barw. Co za hipis je wymyślił? Czy aby świat nabrał barw trzeba tabletek? Czy może jednak oparcia w najbliższych, pocieszenia, zrozumienia, uczuć, miłości i rozmowy? Niestety moja matka mnie tego nie nauczyła. Nie dziwię się, że ojciec ją porzucił. Zawsze tylko u niej w głowie była forsa, biznes i ciut Andyego. Ale mnie nigdy w niej nie miała. To w takim razie po co istnieć? Kto by po mnie płakał? Mam nadzieję, że uda mi się umrzeć nawet w tym cholernym łóżku szpitalnym, przy zakładaniu nowych szwów lub braniu tabletek.
Na terapii poznałam dziewczynę Dominice. Szurnięta dziewczyna, ale nie dziwię jej się, że tu wylądowała. Chciała się zadźgać plastikową łyżeczką, po tym jak ojciec ją zgwałcił. Faceta zamknęli, a ona została sama. To jest jedna z zasad ludzkich: „Nie ufaj ludziom, trzymaj się od nich z daleka, ponieważ na każdym kroku ranią.” Zaczęłam rozmawiać z ową sobą, ale nie zaprzyjaźniłam się z nią. Jak ona tu trafiła? Nie wiem tego.
- Chcesz odejść? – zapytała mnie nagle. Nie wiedziałam o co chodzi. Pomyślałam, że mnie zabije. Wtedy bym miała z głowy wysilanie się na darmo.
- Słucham? – zapytałam z lekkim, ale udawanym szokiem.
- Wiesz o co chodzi. – szepnęła do mnie siadając na białym plastikowym krześle.
- Coś proponujesz? – zapytałam odważnie, nie bałam się. Właśnie było mi to wszystko na rękę. Już nawet przestało mnie obchodzić czy będzie bolało czy też nie. Liczy się to, że nie zobaczę już tego co jest tutaj.
- Trzymaj. - podała mi dwie tabletki, jakieś takie niebieski. Silny narkotyk, nawet od jednej takiej można umrzeć. – Wiesz co to? – zapytała. Kiwnęłam tylko głową. Wzięłam od niej to i zacisnęłam mocno je w pięści. – Oby były tego warte. – rzekła i już chciała wstać. Niestety ja ją zatrzymałam, a w myślach bardzo się za to karciłam.
- Czemu mi to robisz? – zapytałam. Chodzi mi o pomoc w samobójstwie, ale chyba skojarzyła.
- Bo to życie nas nie wybiera. Jest ono niesprawiedliwe. – powiedziała i ulotniła się.
Wyszła z „Sali Samobójców”, ja poprosiłam pielęgniarza aby mnie odwiózł do sali. Muszę poruszać się wózkiem inwalidzkim, bo na nogach nie ustoję, słabo mi.

We're building it up
To break it back down
We're building it up
To burn it down
We can't wait
To burn it to the ground

The colors conflicted
as the flames climbed into the clouds
I wanted to fix this
but couldn't stop from tearing it down


Gdy mężczyzna wiózł mnie do mojej sali miałam wrażenie jakby świat poruszał się w zwolnionym tempie. Widziałam kobietę, siedziała przy łóżku swojego syna, była zapłakana. Słyszałam oddech i bicie serc ludzi mijających mnie. Widziałam śmierć młodej dziewczyny, młodszej ode mnie. Słyszałam jej ostatnie tchnienie, ostatnie kołatanie serca. Aż zapiszczał aparat ukazujący prostą zieloną linię. Zmarła. Mnie czeka to samo, chociaż nie. Ona zmarła śmiercią naturalną, a ja... yff szkoda słów. Zamknęłam oczy na 3 sekundy, a gdy je otworzyłam wszystko było normalne. Lekarze biegający z sali do sali, od pacjenta do pacjenta. Pielęgniarz wprowadził mnie do sali i pomógł położyć się na łóżku. Ja ciągle w pięści ściskałam śmierć. Wiem, że to złe i samolubne, ale nie mam innego wyjścia. Leżąc na łóżku wymyśliłam świetny plan jak zrobić by nikt się nie dowiedział co zamierzam. Miałam we włosy wpiętą wsuwkę, zdjęłam ją i rozerwałam szwy na nadgarstkach, krew lekko wytrysnęła. Całe szczęście niczego nie zaplamiła. Gdy moje ręce były już całe we krwi połknęłam tabletki, które dała mi Dominica. Coś zakłóciło mi wykrwawianie się. Krzyki personelu szpitala.
- Panie doktorze... Dziewczyna wyskoczyła z okna. – wydarła się jedna kobieta na cały korytarz. Pierwsze co pomyślałam, że to mogła być właśnie Dominica, ale nie chciałam sobie przyjąć tego do wiadomości.
Przy łóżku miałam pilot. Nacisnęłam na nim niebieski guzik i wtem rozległ się alarm w mojej sali. Przybiegło dwóch lekarzy i dwie pielęgniarki, gdy mnie zobaczyli miałam łzy na twarzy. Słone krople spływały mi na rany, które cholernie bolały i piekły, to znaczy pewnie by bolały, ale nie odczuwałam tego po tych niebieskich tabletkach. Szybko zostałam przewieziona na salę opatrunkową. Płakałam.
-To boli. – kłamałam aby dostać zastrzyk przeciwbólowy. Dostałam amfetaminę dożylnie i już moje oczy zaczęły stawać się ciężkie, ale mimo wszystko trzymałam je otwarte aż w pewnym momencie zamknęły się same. Czy ja już umarłam?
Nie wiem ile spalam, ale cholera obudziłam się. Rozejrzałam się. Leżałam w sali znowu podłączona do wielu urządzeń. Przy moim łóżku była Ella, dziewczyna mojego brata, nie przepadam za nią.
- Key, błagam cie, nierób tego więcej. – łza jej spłynęła po policzku. Nie kupowałam tego. Wiele razy poznałam jaka ona jest i nie lubię jej.
- Wyjdź. – powiedziałam osłabiona. – Wynoś się... stąd dziwko. – wychrypiałam, tylko na tyle było mnie stać. Ona spełniła moją prośbę. Jak tak wyszła to tylko pielęgniarka zajrzała do mnie, zmienić mi kroplówkę i tak przez cały dzień byłam sama. Moja próba samobójcza się nie udała. Może to był zły pomysł. Ja głupia zmarnowałam szansę na odejście. Zepsułam to co miało być odbudowane.




czwartek, 20 września 2012

Prologue


I'm tired of being what you want me to be
Feeling so faithless
Lost under the surface
I don't know what you're expecting of me
Put under the pressure
Of walking in your shoes.

Człowiek jest niczym w tak dużym świecie. Codziennie umierają tysiące, a nawet miliardy osób. Tylko kogo to obchodzi? Jesteśmy tak współcześnie zacofani, że nie zauważamy najważniejszych wartości w życiu. Mówi się: „Nie masz pieniędzy, nie masz niczego.” Jednak są ludzie, którzy nie mają grosza przy duszy, a są szczęśliwi.
Czasem żałujemy swoich czynów, a ten żal trwa niecałe pół minuty, potem zapominamy o tym co było i interesuje nas tylko co będzie. Nawet teraźniejszość zostawiamy do chrzanu. Ja stałam się odludkiem na tym świecie. Nie ma osoby, która by powiedziała mi: ”Nie martw się, będzie dobrze.” Nawet własnych rodziców nie obchodzę. Jestem zmęczona byciem kimś innym. Mam dość pokazywania tego sztucznego uśmiechu i innych dupereli. Dlatego postanowiłam skończyć sama ze sobą. Co jakiś czas zaczęłam naznaczać swoje ciało. Tnę się. Może i to w niczym nie pomaga, ale chociaż na chwilę mogę wyrwać się z rzeczywistości. Bólu nie czuję, ulgi też nie, bo za chwilę przypominam sobie, że jestem pozbawiona wiary w cokolwiek. Dużo ludzi mówi, że egoiści i masochiści tylko robią sobie krzywdę. Niestety, ja nie jestem egoistką, ani masochistką. Jestem dziewczyną, która przeszła już sporo będąc w tak młodym wieku. Jestem Key – jak klucz. Nienawidzę tego imienia, zawsze byłam wyśmiewana przez osoby z mojego otoczenia. Ludzie, których uważałam za przyjaciół są teraz... hmmm.. moimi wrogami. Wyśmiewają mnie. To wszystko przez tę modę, aby zakładać jebane elity. Nie mam nikogo z kim mogę porozmawiać, wyżalić się. Piszę pamiętnik, w nim mam wszystko. To on stał się moim przyjacielem. Mu mogę powierzyć wszystko, zawsze mam go przy sobie. Siedząc sama w domu często zastanawiałam się jak to jest odejść stąd. Co jest tam po drugiej stronie. Raz powiedziałam starszemu bratu o tym, że chce być tam, w krainie mlekiem i miodem płynącej, jak inni potocznie zwą niebem.
On mi odpowiedział: „Będąc tu nie wiesz co dzieje się tam. Będąc tam będziesz chciała być tu. Stamtąd nie ma drogi powrotnej. Dobrze o tym wiesz.”
Wiedziałam, że mnie nie zrozumie. Dla niego pewnie jestem kompletnym zerem. Tak jak dla całej głupawej reszty.
- Key! Jesteś? - usłyszałam głos rodzicielki, roznoszący się po cichym mieszkaniu.
- Jestem. - odkrzyknęłam jej. Chociaż chciałam siedzieć cicho, nie mogłam.
- Obiad. - zawołała. Tym razem nie powiedziałam nic. Postanowiłam, że nie zejdę do niej do kuchni. Dobrze wie, że nie lubię jeść. Jestem wystarczająco gruba i nie chcę wpychać w siebie więcej kalorii. Chociaż wiem, że mojej matce nie wolno się sprzeciwiać, bo ona i tak postawi na swoim i żarcie przyniesie mi tu.
No nic... Postanawiam sobie, że do studniówki będę chuda, mimo że studniówkę mam dopiero za rok. Ale jest wyjście, że z niej zwieję. U nas w szkole każdy musi się na niej pojawić, nie ważne czy ma partnera czy też nie. Ja nie chcę tam iść, nie zniosę już więcej bycia pośmiewiskiem każdego. Czemu na tej planecie jest tyle chamów?
- Zjedz. - powiedziała kobieta wchodząc do mojego pokoju i zostawiając mi na biurku talerz ze spaghetti. Fuj nie lubię makaronu.
- Nie jestem głodna. - powiedziałam chłodno.
- Jak oceny? - zapytała. Tak ją tylko oceny interesują. Nie wiem nawet czemu. Zamiast jak cywilizowany człowiek zapytać. Jak w szkole, ona oceny. Zajebcie mnie, proszę!
- Czego ty ode mnie oczekujesz? - zapytałam próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Ale nie udawało mi się. W jej oczach jest coś co mnie do niej obrzydza. Nigdy nie zachowała się jak matka, jestem bardzo zraniona, a ona tego nie widzi.
- Słucham? - zapytała nadstawiając ucho.
- Słyszałaś. - syknęłam groźnie. Krew we mnie wrzała, w każdej chwili byłam w stanie coś sobie zrobić aby zakończyć swój żywot.
- Wyrażaj się. - powiedziała bez żadnego uczucia.
- Bo co? - spytałam wściekła. - Przecież i tak jestem ci obojętna. Przez ciebie i wszystko inne czuję się pozbawiona wiary. Jestem jak mała dziewczynka zagubiona w wielkim lesie. Stawiacie mnie pod presją. Ja już nie potrafię normalnie żyć, sypiać, jeść a nawet oddychać. Bo wiem, że gdzie nie pójdę będzie ból i upokorzenie. Ja nie wytrzymuję słyszysz! - podniosłam głos. Wstałam z podłogi, na której siedziałam i wyszłam.
Przechadzając się ruchliwymi ulicami miasta widziałam dużo uczuć. Uczuć, których smaku nie poczuję nigdy. Na przykład nigdy nie przytulę się do osoby, która będzie znaczyć dla mnie wszystko, nigdy nie poczuję dotyku dłoni mężczyzny na swojej, nigdy nie pokocham. Nie potrafię kochać. Nikt mnie tego nie nauczył, również nigdy nie doznałam miłości. Każdy krok, który stawiam to kolejny błąd. Może więc zasnę i już nigdy się nie obudzę?

I've
Become so numb
I can't feel you there
I've become so tired
So much more aware
I'm becoming this
All I want to do
Is be more like me
And be less like you

And I know
I may end up failing too
But I know
You were just like me
With someone disappointed in yo

Będąc już na miejscu, w którym leczę wszystkie moje rany i złości, chyba pierwszy raz nie zauważyłam magii jaką ono niesie. Zawsze wydawało mi się takie... inne... pełne uroku, tajemnicze. Dziś po prostu to wszystko znikło. Co ze mną jest nie tak? Czy nie mogę być normalna? Matka często chciała abym była jak ona, lecz ja nie potrafię żyć czyimś życiem, z resztą swoim też nie. Jestem zmęczona, ale przez to stałam się bardziej świadoma, ale wiele rzeczy nie rozumiem. Nie czuję nikogo przy mnie, nawet mój własny anioł stróż mnie opuścił. Gdyby był przy mnie, broniłby mnie od wszystkiego. Jednak go tu nie ma. Zostałam sama.
Podeszłam do mostku, na którym przesiaduję godzinami. Usiadłam na nim, nogi spuściłam w dół, tak że moje buty już dotykały wody. Jesień dała się we znaki ludziom. Ciągłe krople deszczu spadające na głowy. Liście spadające. Jedynie co teraz mogłam zobaczyć to tylko bawiące się dzieci i szczęśliwie zakochanych. Czemu ja taka nie jestem? Może ja po prostu śnię? Uszczypnij mnie ktoś.
Zamknęłam oczy na kilka sekund. Nie myślałam o niczym, chciałam się obudzić. Lecz to okazało się brutalną rzeczywistością. Postanowiłam działać pod wpływem impulsu, w tym momencie byłam pewna co zrobić mam. Na szyi noszę żyletkę zawieszoną na łańcuszku. Może i już się trochę stępiła, ale żyły może jeszcze przeciąć. Wzięłam ją do ręki i nie czekając na nic przejechałam kilka razy po nadgarstkach. Krew mocno trysnęła, ale mnie już to nie obchodziło. Stałam się obojętna. Stałam się rozczarowaniem, wszystkich zawiodłam.

Can't you see that you're smothering me
Holding too tightly
Afraid to lose control
Cause everything that you thought I would be
Has fallen apart right in front of you.

Śniłam o lepszym świecie. Świecie, w którym byłam tylko ja. Choć nie trwało to długo. Wybudziłam się, a tak bardzo chciałam odejść. Jednak nie potrafiłam otworzyć oczu. Mogłam, ale nie potrafiłam. Za bardzo bałam się tego co zobaczę. Lecz trzeba stawić czoło temu, aby następnym razem móc zrobić to lepiej. Powoli otworzyłam oczy, widok miałam rozmazany. W pobliżu mnie zauważyłam znajomą postać... Andy – mój brat.
- Budzi się! – usłyszałam krzyk.
W tej że chwili obok zaczęły pojawiać się inne osoby. Zadawali mi dziwne pytania, rozmawiali sami ze sobą. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że jestem podczepiona do jakiś hałasujących urządzeń. Szpital. Ale dlaczego? Ja tego nie chciałam. Tak teraz mój anioł stróż się pojawił. Gdzie do jasnej cholery był dotychczas? Lekarze zaczęli stawiać mi jakąś diagnozę, ale nie miałam sił by się odezwać. Gdy już pogadali sobie i wyszli z sali, został mój brat i osoba, która sprawia mi cierpienie każdym swoim gestem, słowem, a nawet obecnością – moja matka. Zaczęłam się najzwyczajniej w świecie bać się jej reakcji, nigdy nie widziała mnie we krwi. Teraz też nie powinna. Andy wyprowadził ją z sali. Dobrze, że pokój, w którym leżę obecnie ma okna na korytarz. Mogłam widzieć, a nawet słyczeć ich.
- Czy nie zauważasz, że ją dusisz trzymając zbyt ciasno w obawie, że stracisz kontrolę, bo wszystko o czym myślałaś, że będzie rozpadło się na twoich oczach. - wypowiedział to stanowczo i bardzo poważnie. Matka jak gdyby nigdy nic usunęła się z zakresu mojej widoczności. Został tylko on. Ten, który dziś po raz pierwszy zainteresował się mną. - Wrócisz ze mną. - powiedział wchodząc do mnie. - Wyjedziemy jak tylko opuścisz szpital. - to mi może i pomogło. Chcę wiedzieć jak jest gdzieś poza krajem, w którym mieszkam.



Jest prolog. Nowa historia ma już swój początek.
Chcemy znać wasze szczere opinie, nawet te negatywne. Nie obawiamy się uzasadnionej krytyki.
To na razie tyle. Pozdrawiamy.