niedziela, 30 września 2012

Chapter 1

The cycle repeated
as explosions broke in the sky
All that I needed
was the one thing I couldn't find

Jak to jest być osobą, która nie potrafi nic zrobić dobrze? Jak to jest być osobą, która nawet wodę potrafi przypalić? Jak to jest być osobą, która z pomocą psychologów, nie ma chęci do życia? Jak to jest być osobą, która potrafi wszystko spieprzyć? No właśnie, jak to jest być taką osobą? Ja wiem, wiem, że trudno. Mimo iż widzę wokół siebie tysiące ludzi, nie potrafię być taka jak oni. Nie potrafię być wyuzdaną ślicznotką. Ja nawet makijażu sobie zrobić nie umiem. Psycholodzy twierdzą, że aby być normalną trzeba godzić się z rzeczywistością. Co oni chrzanią? Przecież tak się nie da. Myślą, że jebną jakieś swoje święte słowo i będzie wszystko w porządku? Że będzie o jednego samobójcę mniej?
Witam w sali samobójców. Nadal jestem w szpitalu. Jak się dowiedziałam leżę na intensywnej terapii. Nie wiem dlaczego? Pewnie dlatego, że nie dam rady sama podnieść się z łóżka? Nie wiem co tu jest grane!! Czy ktoś mi wyjaśni po kiego grzyba jestem tutaj? Raz udało mi się podsłuchać, że to cud, że jeszcze żyję, że gdyby nie Andy pewnie już dawno była bym w niebie albo raczej w piekle. Straciłam dużo krwi, a szwy na rękach pękają. To oznacza, że świat mnie tutaj nie chce. W szpitalu jest terapia dla samobójców. Muszę na niej siedzieć. Dostałam jakieś leki, po których mój świat ma nabrać barw. Co za hipis je wymyślił? Czy aby świat nabrał barw trzeba tabletek? Czy może jednak oparcia w najbliższych, pocieszenia, zrozumienia, uczuć, miłości i rozmowy? Niestety moja matka mnie tego nie nauczyła. Nie dziwię się, że ojciec ją porzucił. Zawsze tylko u niej w głowie była forsa, biznes i ciut Andyego. Ale mnie nigdy w niej nie miała. To w takim razie po co istnieć? Kto by po mnie płakał? Mam nadzieję, że uda mi się umrzeć nawet w tym cholernym łóżku szpitalnym, przy zakładaniu nowych szwów lub braniu tabletek.
Na terapii poznałam dziewczynę Dominice. Szurnięta dziewczyna, ale nie dziwię jej się, że tu wylądowała. Chciała się zadźgać plastikową łyżeczką, po tym jak ojciec ją zgwałcił. Faceta zamknęli, a ona została sama. To jest jedna z zasad ludzkich: „Nie ufaj ludziom, trzymaj się od nich z daleka, ponieważ na każdym kroku ranią.” Zaczęłam rozmawiać z ową sobą, ale nie zaprzyjaźniłam się z nią. Jak ona tu trafiła? Nie wiem tego.
- Chcesz odejść? – zapytała mnie nagle. Nie wiedziałam o co chodzi. Pomyślałam, że mnie zabije. Wtedy bym miała z głowy wysilanie się na darmo.
- Słucham? – zapytałam z lekkim, ale udawanym szokiem.
- Wiesz o co chodzi. – szepnęła do mnie siadając na białym plastikowym krześle.
- Coś proponujesz? – zapytałam odważnie, nie bałam się. Właśnie było mi to wszystko na rękę. Już nawet przestało mnie obchodzić czy będzie bolało czy też nie. Liczy się to, że nie zobaczę już tego co jest tutaj.
- Trzymaj. - podała mi dwie tabletki, jakieś takie niebieski. Silny narkotyk, nawet od jednej takiej można umrzeć. – Wiesz co to? – zapytała. Kiwnęłam tylko głową. Wzięłam od niej to i zacisnęłam mocno je w pięści. – Oby były tego warte. – rzekła i już chciała wstać. Niestety ja ją zatrzymałam, a w myślach bardzo się za to karciłam.
- Czemu mi to robisz? – zapytałam. Chodzi mi o pomoc w samobójstwie, ale chyba skojarzyła.
- Bo to życie nas nie wybiera. Jest ono niesprawiedliwe. – powiedziała i ulotniła się.
Wyszła z „Sali Samobójców”, ja poprosiłam pielęgniarza aby mnie odwiózł do sali. Muszę poruszać się wózkiem inwalidzkim, bo na nogach nie ustoję, słabo mi.

We're building it up
To break it back down
We're building it up
To burn it down
We can't wait
To burn it to the ground

The colors conflicted
as the flames climbed into the clouds
I wanted to fix this
but couldn't stop from tearing it down


Gdy mężczyzna wiózł mnie do mojej sali miałam wrażenie jakby świat poruszał się w zwolnionym tempie. Widziałam kobietę, siedziała przy łóżku swojego syna, była zapłakana. Słyszałam oddech i bicie serc ludzi mijających mnie. Widziałam śmierć młodej dziewczyny, młodszej ode mnie. Słyszałam jej ostatnie tchnienie, ostatnie kołatanie serca. Aż zapiszczał aparat ukazujący prostą zieloną linię. Zmarła. Mnie czeka to samo, chociaż nie. Ona zmarła śmiercią naturalną, a ja... yff szkoda słów. Zamknęłam oczy na 3 sekundy, a gdy je otworzyłam wszystko było normalne. Lekarze biegający z sali do sali, od pacjenta do pacjenta. Pielęgniarz wprowadził mnie do sali i pomógł położyć się na łóżku. Ja ciągle w pięści ściskałam śmierć. Wiem, że to złe i samolubne, ale nie mam innego wyjścia. Leżąc na łóżku wymyśliłam świetny plan jak zrobić by nikt się nie dowiedział co zamierzam. Miałam we włosy wpiętą wsuwkę, zdjęłam ją i rozerwałam szwy na nadgarstkach, krew lekko wytrysnęła. Całe szczęście niczego nie zaplamiła. Gdy moje ręce były już całe we krwi połknęłam tabletki, które dała mi Dominica. Coś zakłóciło mi wykrwawianie się. Krzyki personelu szpitala.
- Panie doktorze... Dziewczyna wyskoczyła z okna. – wydarła się jedna kobieta na cały korytarz. Pierwsze co pomyślałam, że to mogła być właśnie Dominica, ale nie chciałam sobie przyjąć tego do wiadomości.
Przy łóżku miałam pilot. Nacisnęłam na nim niebieski guzik i wtem rozległ się alarm w mojej sali. Przybiegło dwóch lekarzy i dwie pielęgniarki, gdy mnie zobaczyli miałam łzy na twarzy. Słone krople spływały mi na rany, które cholernie bolały i piekły, to znaczy pewnie by bolały, ale nie odczuwałam tego po tych niebieskich tabletkach. Szybko zostałam przewieziona na salę opatrunkową. Płakałam.
-To boli. – kłamałam aby dostać zastrzyk przeciwbólowy. Dostałam amfetaminę dożylnie i już moje oczy zaczęły stawać się ciężkie, ale mimo wszystko trzymałam je otwarte aż w pewnym momencie zamknęły się same. Czy ja już umarłam?
Nie wiem ile spalam, ale cholera obudziłam się. Rozejrzałam się. Leżałam w sali znowu podłączona do wielu urządzeń. Przy moim łóżku była Ella, dziewczyna mojego brata, nie przepadam za nią.
- Key, błagam cie, nierób tego więcej. – łza jej spłynęła po policzku. Nie kupowałam tego. Wiele razy poznałam jaka ona jest i nie lubię jej.
- Wyjdź. – powiedziałam osłabiona. – Wynoś się... stąd dziwko. – wychrypiałam, tylko na tyle było mnie stać. Ona spełniła moją prośbę. Jak tak wyszła to tylko pielęgniarka zajrzała do mnie, zmienić mi kroplówkę i tak przez cały dzień byłam sama. Moja próba samobójcza się nie udała. Może to był zły pomysł. Ja głupia zmarnowałam szansę na odejście. Zepsułam to co miało być odbudowane.




3 komentarze: